Marta Szostak
kultura.poznan.pl
„Panie Obywatelu, to ważne, gdzie się patrzy, jak się patrzy, zwłaszcza dla takich osób jak Pan, które właśnie mają zdawać ludziom relacje z tego, co widzą… Niech Pan patrzy tam daleko, w przód, przed siebie. W przyszłość! W Pana piękną, świetlaną przyszłość, którą rozświetli właśnie ten powstający teraz w bólach tekst”.
..tekst powstający w bólach. Kto z Państwa nigdy tego nie doświadczył, niech podniesie rękę i naciśnie przycisk. Kto z Państwa nigdy nie poczuł, że jego historia wymyka się spod kontroli, niech zrobi to samo. Kto z Państwa nie zaczynał raz za razem, znów i znów, kto nie przepisywał już przepisanego, nie obierał przeciwnego kierunku, nie kłócił się sam ze sobą… niech już sobie to podnoszenie ręki odpuści – wszyscy wiemy, że to nie ma sensu. Każdy z nas tam był, jest i będzie.
Wiedział o tym Obywatel B., pisarz, w którego głowie spotykamy się na samym początku spektaklu pod tym samym tytułem w Republice Sztuki Tłusta Langusta. To opowieść o nim samym. Odtwórca głównej roli, Grzegorz Ciemnoczołowski, powołał do życia postać wieloraką. Jego obywatel to artysta, pokorny rzemieślnik i niepokorny twórca. Emanuje spokojem tak wielkim, że aż niepokojącym. Szuka sposobu, dzięki któremu jego historia będzie mogła ujrzeć światło dzienne. Historia, w której wszystko przeczy sobie nawzajem, choć wszyscy rzekomo mają się świetnie i absolutnie nic się nie stało.
Obywatela B., najnowszą premierę Teatru Usta Usta, oglądać można… warstwowo. Z daleka i bliska, przez lornetkę i pod mikroskopem. Historia stara jak świat – on przeciwko nim. Jednostka przeciwko systemowi, twórca przeciwko odtwórcom, głosiciel prawdy przeciwko wyznawcom iluzji… Cichy, pewny głos przeciwko głośnemu, panicznemu krzykowi. Kto sprawuje kontrolę nad kim? Kto kogo ma we władaniu? Co komu wolno i dlaczego artyście to jednak prawie nic, a urzędnikowi niemal wszystko? Autorzy scenariusza – Ewa Kaczmarek i Łukasz Pawłowski oraz reżyser – Wojciech Wiński stworzyli świat, w którym choć nikt nie chciałby zagrać nawet drzewa, wszyscy odgrywamy rolę pierwszoplanową. Umieszczona w teatralnych realiach historia znacznie wykracza jednak poza sceniczne ramy. Odtwarzana raz za razem historia rodzinnego spotkania, na którym nikt wcale nie chce rozmawiać o rzeczach trudnych (a już na pewno nie o pożarze, którego przyczyny nie były znane), zmusza widzów do ciągłego poszukiwania prawdy. Ewa Kaczmarek w roli narzeczonej, Artur Śledzianowski w roli ojca, Przemysław Zbroszczyk jako wuj, Norbert Ogoniak jako nauczyciel i Łukasz Krajewski jako kolega, poruszają się jak w kombinacie. Odgrywając swoje role, pozostają w stałym kontakcie z Obywatelem, który nieustannie pisze ich na nowo. Lawirują pomiędzy wymiarami, tworząc postaci niemalże szkatułkowe. Nie wystarczy spotkać się z Obywatelem raz, by móc zajrzeć do środka i wyłapać każdy detal. Wystarczy jednak, by poczuć ciężar, który w bardzo niewygodny sposób nie daje o sobie zapomnieć.
Nie jest to proste zadanie, by w tak kameralnej przestrzeni stworzyć scenografię, która nie tylko tej przestrzeni nie zdominuje, ale także nie będzie odebrana jako przewidywalny banał. Artur Śledzianowski wiedział co robi, czyniąc z centrum swojej scenografii ciężką meblościankę o lakierowanych frontach i ustawiając w rogu sceny bliźniaczo podobną, sporych rozmiarów szafę-portal (albo szafę-umysł Obywatela, z którego scena po scenie wydostawały się kolejne postaci; lub szafę-Narnię, do której chciałoby się wejść choćby i po to, by samemu przekonać się, co tak naprawdę jest po drugiej stronie). Aktorzy odmieniali tę meblościankę przez wszystkie przypadki, wspierając się nią i skrywając się w niej.
Kostiumy Idalii Mantas? Perły! Nie sposób wybrać, od kogo bardziej nie mogłam oderwać oczu: od urzędnika, nauczyciela, narzeczonej? Dopasowany garnitur w pastelowych kolorach tego pierwszego dopełniały wyrafinowane pantofle ze złotym haftem. Sam nosiciel traktował je z czułością, którą prawdopodobnie nigdy nie obdarzył żadnej żywej istoty. Czy znalazłby w sobie takie jej pokłady, gdyby chodziło o przeciętnej klasy obuwie? Wątpię… Marcin Głowiński w roli urzędnika to strzał w dziesiątkę, a dynamika jego relacji z Obywatelem to najmocniejszy element całego spektaklu. Obaj panowie są wyważeni z niemal zegarmistrzowską precyzją, a obserwowanie trybików które nimi sterują to czysta przyjemność. Obywatel-niepokorna jednostka i Urzędnik-dumny reprezentant nieomylnego systemu. Kombinatu, którego nadrzędnym celem jest szerzenie dobra, spokoju i radości. A że Obywatel się stawia? Że próbuje pisać sztukę po swojemu? Że chce zawrzeć w niej swoją prawdę i oddać głos ludziom, których krew i kości czują inaczej, niż krew i kości Urzędnika by tego chciały? Urzędnik nie ma innego wyjścia, jak zamienić prośby na groźby, a groźby na… Urzędnik tego nie chce, ale skoro Obywatel nie współpracuje… urzędnik musi. W imię większego dobra. W imię szczęścia społeczeństwa, na którego drodze nikt – nawet butny Obywatel – stanąć nie może.
Z kolei nauczyciel, cudownie wielowarstwowy, zachwycił mnie od stóp do głów. Wszystko w jego kostiumie współgrało ze sobą doskonale, od fryzury i okularów, przez wełnianą kamizelkę, aż do wyglądających zza pasków sandałowatych butów skarpet. Narzeczona w swojej eleganckiej sukienusi (tak właśnie, nie w sukience), w sandałach na koturnie i z upiętymi włosami wyglądała niemalże jak filigranowa laleczka… I trochę z lalkami wszystkie te postaci w pewnym momencie zaczęły mi się kojarzyć, czemu sprzyjała też trafna i interesująca muzyka Marty Knaflewskiej i Konstantina Gervisa. Nieustannie przestawiane i nakręcane, zmuszane do powtórek i odgrywania roli, z której desperacko próbują się wydostać. Każdy krok postawiony poza ich małym, uroczym pokoikiem z małą, uroczą meblościanką, puchatym dywanem, stolikiem i krzesłami, kończy się przywróceniem ich do pozycji wyjściowych. Głowa do góry, plecy proste, na twarzy uśmiech. System patrzy. System widzi. System….
Przywykliśmy, że na ustach Ust pojawiają się tematy ważne, a historia Obywatela B. – wbrew wszelkim nadziejom – wcale nie należy do przeszłości. Artyści nieustannie walczą – o wolność tworzenia i możliwość wykorzystania własnego głosu, o godne warunki pracy i uznanie, że ich praca to w istocie JEST praca. Usta Usta od lat wykonują swoją świetnie. Ich zaangażowanie, bezkompromisowość i otwartość na szukanie rozwiązań tam, gdzie inni dostrzegliby tylko ich brak, budzi podziw. Przyjdźcie, sprawdźcie sami… Niedźwiedź czeka.