Juliusz Tyszka
teatralny.pl
Sabina i Antoni Kowalscy to inteligenckie małżeństwo z przedwojennego Poznania. Wojna szybko zabrała im jedno z dwojga dzieci – półroczny Wituś zmarł z odwodnienia w czasie wrześniowej, bezskutecznej ucieczki przed frontem i wrogiem. Ich drugi syn – trzyletni Jurek, zwany przez rodziców czule Skarbunieczkiem, przeżył wrzesień, lecz Sabina i Antoni, objęci przymusem pracy, nie byli w stanie się nim opiekować. Jesienią 1940 roku postanowili przechować go u siostry Sabiny na wsi, niedaleko Słupcy, przemianowanej przez Niemców na Grenzhausen.
Oni sami nie mogli wyjechać z Poznania – Niemcy potrzebowali dentystki oraz inżyniera, który był zatrudniony w zakładach Cegielskiego, przerobionych na fabrykę amunicji. W każdej chwili jednak mogli któreś z nich aresztować i wywieźć do Ravensbrück lub Auschwitz pod zarzutem medycznego bądź technicznego sabotażu. Raz już nawet próbowali aresztować Jerzego – wybronił go prominentny niemiecki sąsiad – naczelny dyrektor Deutsche Waffen und Munitionsfabriken, czyli przerobionych na hitlerowsko-wojenną modłę zakładów Cegielskiego.
Jurek-Skarbunieczek spędzał wiosny i lata na wsi, u wujka i cioci, dbających o niego jak o własne dziecko. Musiał mówić im „tato” i „mamo”, choć nie do końca rozumiał, dlaczego. Na jesień i zimę wracał do domu – nie tego dużego i dostatniego na poznańskim willowym Grunwaldzie, lecz najpierw do dwupokojowego mieszkanka na peryferyjnym Górczynie, potem do położonej w tej samej dzielnicy jednoizbowej klitki. Lepsze mieszkania były przeznaczone dla prawidłowych rasowo przesiedleńców.
Jurek wrócił na dobre do Posen dopiero pod koniec 1944 roku, gdy wiadomo już było, że zaraz przez Wielkopolskę przetoczy się front. Jego matka dostała w ciągu tych kilku lat od Niemców tylko jedną przepustkę na wyjazd z Poznania, ojciec mógł go za to odwiedzać niemal co tydzień. Tyle że aby opuścić festung Posen musiał w swym zakładzie pracy wyrobić sobie „lewe” przepustki, dzięki którym w niedzielę mógł przemieszczać się po krainie zwanej wówczas Warthegau „w ważnych sprawach gospodarczych i militarnych”. Ryzykował sporo, każda przypadkowa kontrola dokumentów mogła go narazić na definitywne już aresztowanie. Chyba się jednak nad tym w ogóle nie zastanawiał. Zaczynał niedzielne podróże o czwartej nad ranem, wracał do domu wieczorem. Jego droga na podsłupecką wieś trwała długie godziny – z pociągu przesiadał się na autobus, ewentualnie na przygodną furmankę, a najczęściej szedł piechotą. Na spotkania z synem zostawało mu bardzo mało czasu. Ale te minuty były dla dziecka i dla ojca bezcenne. Antoni przywoził synowi nie tylko swą kochającą obecność i wieści, lecz także wykonane przez siebie rysunki pociągów, tramwajów, domów, ulic. Ilustrował też dla synka scenki z codziennego życia i szczególnie lubiane przez Jurka portrety zwierząt z poznańskiego ZOO. Nie było na nich najmniejszego śladu wojny – Antoni chronił syna przed okupacyjną traumą.
Wojna się skończyła, rysunki zostały. Odkrył je dla współczesnych pokoleń historyk sztuki, Piotr Korduba, zbierając materiały do książki o architekturze dzielnicy Grunwald (Kowalscy po wojnie przenieśli się z powrotem do swego domu, który po ich śmierci odziedziczył Jerzy). I to właśnie on wyciągnął rysunki swego ojca z biblioteczki, pokazując je historykowi sztuki, a ten, zdając sobie sprawę z wagi znaleziska, doprowadził do wydania albumu zawierającego przepojone miłością i tęsknotą wojenne szkice. Nadał mu tytuł: Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku! Listy rysunkowe Antoniego Kowalskiego do syna Jerzego z okupowanego Poznania.
Album ten stał się inspiracją dla twórców poznańskiego Teatru Usta Usta Republika. Stanęli oni przed niełatwym zadaniem przekształcenia historii rodziny Kowalskich w sprawną teatralną narrację. Mieli już co prawda za sobą udane doświadczenie pracy nad Zrywem – opowieścią o powstaniu wielkopolskim, ale tam pokazywali tylko i wyłącznie losy, wybory i uczynki ludzi dorosłych, a tu…
Scenariusz autorstwa Ewy Kaczmarek skupia się początkowo na wyjaśnieniu widzom, o czym w spektaklu będzie mowa. Album krąży wśród widzów, rozsadzonych pod dwoma przeciwległymi ścianami małej teatralnej sali, a w historię rodziny Kowalskich i rysunków Antoniego wprowadzają nas trzej nieodłączni towarzysze przedwojennych dziecięcych zabaw Skarbunieczka: Miś (Przemysław Zbroszczyk), Żołnierzyk (Mikołaj Podworny) i Kredka (Artur Śledzianowski). Nie brak w tym wstępie metakomentarza, który można streścić tak: „Gramy zabawki, to samo w sobie jest dość trudne, a jeszcze będziemy musieli pokazać wojnę z perspektywy dziecka”. Miś, Kredka i Żołnierzyk dokonują prezentacji rodziców Jurka (Ewa Kaczmarek i Marcin Głowiński), którzy wkrótce – jako przyszli nieobecni – wejdą po stromych schodach na antresolę i przez długi czas na niej pozostaną. Wówczas Kredka, Żołnierzyk i Miś opowiedzą nam o ich dramatycznej naradzie, której efektem będzie wysłanie synka na wieś.
Na scenie obecna jest cały czas jeszcze jedna postać – mężczyzna ubrany w czarny, długi płaszcz i w czarne, wysokie buty (Grzegorz Ciemnoczołowski). Paznokcie też ma pomalowane na czarno. Te bardzo wyraźne znaki określają precyzyjnie jego sceniczną tożsamość – to Śmierć, nieodłączna, wierna towarzyszka wojny. Ciemnoczołowski snuje się po scenie, „akompaniując” bezceremonialnie poczynaniom bohaterów spektaklu swymi działaniami, które przypominają nam, widzom, że ta rodzinna historia o rozłące i miłości dzieje się w czasie naznaczonym strachem, pogardą i odchodzeniem milionów ludzi w niebyt. Jego nieustanna, drażniąca, fascynująca, co do centymetra odmierzona obecność, trafnie kontrapunktuje naiwne odczytywanie wojny przez dziecięcego bohatera. To wielki walor tego spektaklu.
Rodzice naradzają się gdzieś w górze, a Śmierć uprzejmie podpowiada Jurkowi słowo-klucz ich rozmowy: „wojna”. Wkrótce oni sami objaśnią mu, czego w czasie wojny będzie pozbawiony: na przykład kapelusza taty, tulenia na dobranoc, a poza tym ogromnej większości zabawek, bo na wiejskie wygnanie może zabrać tylko jedną z nich. Zabawki natychmiast rozpoczynają zażartą walkę o to, kto pojedzie ze Skarbunieczkiem. Na nic się zdają wysiłki Misia i Żołnierzyka – są za duzi. Miejsce jest tylko dla Kredki. Pozostałe zabawki zostają zamknięte w szafie przez Śmierć, która następnie przygląda się beznamiętnie rozpaczliwemu pożegnaniu matki z synem, w czasie którego dorosły Jerzy (Dariusz Zakrzewski), przyodziany dotąd w garnitur i krawat, zamienia się już na dobre w Skarbunieczka, nakładając na to ubranie dziecięcą koszulkę i krótkie spodenki.
Na wyimaginowanym, dworcu mozolnie sylabizuje napisy na wagonach: „Nür für Deutsche”, „Deutsche Reisebahn”. Od tego właśnie ucieka. Czy na dobre? Czy na pewno? W jednej z następnych scen zabawki snują rozważania o tym, że dorośli są fałszywi, bo ukrywają rozmaite fakty przed dziećmi „dla ich dobra”. Czy słusznie? Czy zawsze skutecznie?
Opisane tu pierwsze sceny spektaklu doskonale oddają intencje Teatru Usta Usta Republika – wojna, widziana oczyma dziecka, wydaje się z perspektywy ich scenicznej narracji czymś dziwnym, zagadkowym, wprowadzającym uciążliwe ograniczenia, lecz raczej mało strasznym. Taki obraz wojny przechował zapewne w pamięci Jureczek-Skarbunieczek, skutecznie odizolowany od mordu, głodu, panicznego strachu o życie, od pogardy i śmierci. Zapewne dopiero nadejście frontu, potem zacięte walki o Poznań, zwłaszcza o Cytadelę, a potem jeszcze opowieści o grozie wojny uświadomiły mu, czego przez ponad trzy lata zdołał uniknąć dzięki rozpaczliwej, ale chyba słusznej decyzji rodziców. Były to jednak tylko oddalone od Górczyna detonacje oraz relacje z drugiej ręki, a nie bezpośrednie, osobiste doznania. Pod koniec Śmierć z właściwą sobie okrutną ironią mówi mu: „Przeżyłeś wojnę i jej nie przeżyłeś”. A przedtem wypowiada, ot tak sobie, dla swej „śmiertelnej” zabawy dziecięce rymowanki, tyle że „wojennie przerobione”: „Szczeka piesek, szczeka, przed wojną ucieka”, „Chodzi lisek koło drogi, bez przepustki i bez nogi”. Jest to jej komentarz do ulubionych przez Jurka rysunków zwierząt, jakie tata przywozi mu na wieś, a które przed chwilą rzucone były na ścianę jako sugestywne ilustracje do opowieści ojca o uciążliwych podróżach z Poznania na wieś i o wąziutkich skrawkach czasu pozostawionych mu na spotkania z synem.
Dla Skarbunieczka wojna to przede wszystkim długotrwała rozłąka z ukochanymi rodzicami. Tęskni za nimi rozpaczliwie – to cena za wiejski azyl i za (względne) bezpieczeństwo. Wyrazem tęsknoty są między innymi odgrywane przezeń „istotne rozmowy” Sabiny i Antoniego – mamę uosabiają obcęgi, tatę – młotek.
Wojna zawsze boli. Nie ma od niej ucieczki. I twórcy tego przedstawienia zadbali o to, by widzowie dokładnie sobie uświadomili rozmiar jej bestialstw i okrucieństw, których Jurek szczęśliwie uniknął. Najpierw Miś i Żołnierzyk, przebrani w przerobione „na dziecięco” hitlerowskie uniformy (swastyki na ramionach mają w środku gwiazdki), uświadamiają nas, na czym polega niemiecki porządek w Warthegau. Konkluzja: „Możemy nadużywać prawa, więc nadużywamy”. (A prawo to – dodajmy – jest już i tak rasistowsko, totalitarnie wypaczone, bez żadnego nadużywania).
Potem waleniem w drzwi umiejscowionej za szafą wnęki daje o sobie znać sam Adolf Hitler (Roman Andrzejewski). Dialog führera ze Skarbunieczkiem stanowi jeden z centralnych punktów kompozycji przedstawienia, ma pomóc nam w ostatecznym uświadomieniu sobie, jak wojna może być przeżywana przez odizolowane od niej dziecko, które zmuszone jest umiejscowić ją w swej wyobraźni. Tego typu dialog jest zadaniem piekielnie trudnym, właściwie niemożliwym do zadowalającego spełnienia się, zarówno w swej warstwie literackiej, jak i aktorskiej. Niestety, wyraźnie było to słychać i widać na malutkiej Scenie Małej Republiki Sztuki Tłusta Langusta: niezbyt przekonujący był zarówno „uczłowieczony” (ale nie zanadto) Hitler Andrzejewskiego, jak i, owszem, ciut dziecinny, lecz w swych wypowiedziach zaskakująco dorosły Skarbunieczek Zakrzewskiego.
Hitler uświadamia Jurka, że „nie ma tatusiów, są wrogowie”, a Jurek pyta, kim byli rodzice wodza Rzeszy, wytrącając go oczywiście tym pytaniem z „hitlerskiej” ekspresji cielesnej i wokalnej. Na sam koniec dziecko przywraca sobie izolującą od wojny równowagę, wykrzykując: „Nie jest pan wart tego, by mieszkać w mojej głowie. Zdmuchnę pana!”. I zdmuchuje.
Zanim jednak Hitler zejdzie ze sceny, przywołuje sprzymierzoną z nim najwyraźniej Śmierć, do której będzie należało ostatnie słowo. Opowieść, snuta przez Ciemnoczołowskiego, jest – jak sam wyznaje – zbyt okropna nawet dla Śmierci. A dotyczy popełnionej przez hitlerowców straszliwej, okrutnej zbrodni: w 1941 roku w lesie Krążel koło Kazimierza Biskupiego, około 10 kilometrów od wsi, w której mieszkał Skarbunieczek, wymordowano blisko osiem tysięcy Żydów. Większość z nich zagnano do dołów z niegaszonym wapnem, a potem polano wodą. Niemcy wprowadzali dopiero do użytku ciężarówki-ruchome komory gazowe, używane później na masową skalę między innymi w obozie Chełmno-Kulmhof. Cyklon B też nie był jeszcze przemysłowo stosowany, więc taka właśnie, „chałupnicza” metoda masowego mordu wydawała się gestapowskim katom najbardziej wydajna.
Wstrząsająca relacja Śmierci składa się z dostępnych w Internecie pod hasłem „las Krążel” fragmentów zeznań, jakie w 1945 roku złożył Mieczysław Sękiewicz z Konina, zmuszony przez Niemców do zakopywania ofiar. Skarbunieczek reaguje na tę relację panicznym krzykiem: „Nie!”. Przedtem słyszymy łoskot rzucanych w szafę butów – to zapewne strzały, które dobijają poruszających się jeszcze w dołach ludzi. Ofiary, tańczące dotąd ekstatycznie w środku sali ze Śmiercią, która zajmuje miejsce w centrum grupy, wchodzą stłoczone do wnęki za szafą. Mowa jest wtedy o rozrywaniu splecionych, martwych ciał, by móc je pochować. Ciemnoczołowski do stwierdzenia, że to zbyt okropne nawet dla Śmierci, dodaje: „Dla dorosłych też”, a Jurek reaguje na to rozpaczliwym: „Nie wiedziałem!”. Wtedy Śmierć wypowiada najistotniejsze w tym spektaklu zdanie: „Przeżyłeś wojnę, ale jej nie przeżyłeś”, a potem Ciemnoczołowski rzuca, już całkiem poza postacią: „Problem w tym, że jesteśmy dorośli”. My – aktorzy i my – widzowie. Co zrobimy z tym, czego się dowiedzieliśmy i co przeżyliśmy w salce Sceny Małej Teatru Usta Usta Republika? Czy tak naprawdę wiemy, co to wojna? Jesteśmy jak Skarbunieczek – „zdmuchujemy” ją z naszej wyobraźni, wypieramy, umiejscawiamy w bezpiecznych obrazach oglądanych w wygodnych kinowych fotelach. Czy zdajemy sobie sprawę z całego jej nieludzkiego, odczłowieczającego sensu, z nieuchronnego, niszczącego wpływu na ludzką psychikę?
Spektakl Teatru Usta Usta Republika prowokuje nas do zadania sobie takich właśnie pytań, które niestety stają się dziś coraz bardziej aktualne.
24-01-2020
Na rysunkowej wojnie
Teatr […] ukazuje historię wojny oczami sześcioletniego chłopca. Tata relacjonuje mu okupacyjną codzienność, fałszując ją w tworzonych specjalnie dla niego rysunkach. To przedstawienie dla dorosłych, choć nie brak w nim ulubionych zabawek dzieci – pluszowego misia, żołnierzyka i kredek.
Jak nie przeżyć wojny
Stworzyć iluzję, kolorową bańkę, do której nie docierają odgłosy spadających bomb i widmo śmierci czy lepiej opowiedzieć dziecku prawdę o okrucieństwie wojny? Jeśli kłamać, to jak? Jeśli mówić prawdę, to od czego zacząć? A może w obliczu niewypowiedzianego lepiej milczeć? Twórcy spektaklu „Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku” nie wybiorą za nas właściwej odpowiedzi.
Co to znaczy przeżyć wojnę?
Skarbunieczka można poznać na dwa sposoby. Pierwszym jest poszerzenie domowego księgozbioru o album opracowany przez historyka sztuki z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Piotra Kordubę. Drugim jest znalezienie się na widowni spektaklu przygotowanego przez poznański teatr Republika Usta Usta. Polecam oba sposoby