Rozmowa Sylwi Klimek
kultura.poznan.pl
Wizja świata-pułapki, naznaczonego samotnością, zagubieniem, niespełnieniem i doświadczeniem straty to tematy pojawiające się w wielu spektaklach Teatru Usta Usta” – pisał o Was już wiele lat temu jeden z krytyków. Brzmi jak opis rzeczywistości, w której żyjemy od kilku tygodni.
Wojciech Wiński: To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w naszych głowach, kiedy zostaliśmy zamknięci w domach – że w zasadzie staliśmy się wszyscy azylantami ze spektaklu Ambasada, który wymyśliliśmy przed laty jako metaforę. Nagle się okazało, że rzeczywistość przerosła metaforę. I zadaliśmy sobie pytanie, czy to nie jest przypadkiem dobry moment, by wrócić do Ambasady i zrealizować ją w nowej rzeczywistości.
Jak sobie radzicie z tą rzeczywistością?
W.W. Jak wszyscy, czyli średnio. Cierpimy z tych samych powodów, a dodatkowo jeszcze dotkliwie odczuwamy brak kontaktu z naszymi widzami. A teatr bez widza jest pozbawiony energii, teatr bez widza nie istnieje.
Ale jako że zawsze byliśmy teatrem, który próbuje anektować pewne nieoczywiste przestrzenie i sytuacje – także tę postanowiliśmy potraktować jako wyzwanie i spróbować w oparciu o koncepcję spektaklu sprzed 14 lat, zrealizować wirtualne przedstawienie, w którym na żywo grają aktorzy, a widzowie przed ekranami komputerów w nim na żywo uczestniczą. I tak powstała Ambasada 2.0.
Jej oryginalna wersja była mocno związana z miejscem, w którym w 2006 r. odbyła się premiera – z poznańskim Zamkiem. Jak bardzo różnią się od siebie te realizacje?
Ewa Kaczmarek: Już na samym początku odbyliśmy z Wojtkiem bardzo długą dyskusję odnośnie samej strony do rejestracji [gdzie przed spektaklem należy wypełnić wniosek o azyl – przyp. red.] , ponieważ w 2006 r. widzowie odbierali konieczność wypełnienia tej ankiety jako ciekawy, oryginalny, choć ekscentryczny dodatek do spektaklu granego na żywo. Teraz wszyscy jesteśmy w sieci i w zasadzie musimy ogrywać elementy iluzji, podkreślać teatralność naszej sytuacji. I to jest chyba trochę odwrócenie dotychczasowego myślenia o tym spektaklu. Do tego nie mamy możliwości wpływania na zmysły widzów. W zamkowej Ambasadzie sięgaliśmy do przestrzeni, która ustanawiała kontekst. Ta przestrzeń była mroczna, duszna, dziwna, tajemnicza. To, w jakich warunkach znaleźli się widzowie – nawet temperatura we wnętrzu, pora dnia – miały znaczenie dla odbioru. Tutaj niestety jesteśmy z tego kontekstu wyjęci. I nie wiemy, w jakim stopniu internetowe narzędzia nam to zastąpią. Pewne ambasadowe strategie nadal obowiązują: nadal spotykamy się w późnych godzinach nocnych, nadal to spotkanie ma charakter tajny, nadal prosimy ludzi o pewne rzeczy osobiście.
Co do samego Zamku, to postanowiliśmy do niego wrócić. Nasza przyjaźń z tym miejscem narodziła się właśnie przy okazji Ambasady. I teraz, kiedy wszystko zostało zamknięte i ten olbrzymi gmach jest cichy, pusty i też stęskniony za ludźmi, dostaliśmy pozwolenie, by w godzinach nocnych, z zachowaniem wszelkich rygorów odpowiedzialności i dystansu, przemieszczać się po Zamku. Czyli w jakimś stopniu zamkowe przestrzenie znowu zostaną przywołane w spektaklu. Sytuacja lockdownu spowodowała, że utknęliśmy w różnych punktach realnej rzeczywistości i stamtąd też będziemy nadawać. Ambasada – jak głosi jej reklama – istnieje poza rzeczywistością, poza teatrem nawet. Jest miejscem wyobrażonym. Mamy nadzieję, że wszystkie te przestrzenie zapracują na ogólny wizerunek miejsca, a w zasadzie metafory pewnej sytuacji. Bo Ambasada jest nie tylko przestrzenią, jest też mechanizmem ułudy, pułapki, w którą widz wpada.
W. W. Ambasada to intymny spektakl dlatego liczba widzów, która może do niego dołączyć jest ograniczona. Zagramy przez trzy dni po 10 razy, za każdym razem dla czwórki widzów. Wydaliśmy 120 wniosków o azyl i w tej chwili więcej nie jesteśmy w stanie. Jeśli ten eksperyment się powiedzie, to być może zwiększymy ilość osób w grupie do 8
E.K. Ambasada to ekstremalne doświadczenie dla aktorów. Premierowy spektakl w Zamku każdego dnia graliśmy dla 25 czteroosobowych grup. To oznaczało, że aktor 25 razy w ciągu wieczoru grał swoją scenę. Koledzy porównali to doświadczenie do maratonu, długodystansowego biegu, gdzie najpierw jesteśmy pełni ekscytacji, niesieni adrenaliną. Później osiągamy jakiś dziwny transowy stan, po to, żeby jeszcze raz przed metą poczuć adrenalinę. Walka ze zmęczeniem, ze swoim organizmem, z czasem, z powtarzalnością i bycie w gotowości przez długie godziny trwania spektaklu – wszystko to sprawiało, że było to naprawdę ekstremalne przeżycie.
Narzędzia internetowe dają inne napięcie, inną trudność. To trochę hazard, bo nie mamy wpływu na zawirowania w łączności. Musimy przygotować dobre łącze, dobre łącze musi przygotować widz, ale na zamrożenia obrazu, przerwy, które prawdopodobnie są nieuniknione, nie mamy wpływu. W starej Ambasadzie widzowie wchodzili do scen przeprowadzani w realnej przestrzeni. Tutaj otwierają się portale internetowe, całość opiera się na łączności w tym jednym momencie. Bardzo dużo rzeczy musi się zgadzać, a pomiędzy emocjami trzeba precyzyjnie, matematycznie klikać. I to też jest bardzo trudne.
Cała sytuacja wymaga też dużego zaangażowania i zaufania ze strony widzów.
E.K. Widz łączy się raz, potem my będziemy go śledzić. Cała struktura przesuwania się w przestrzeni zostaje zamieniona na śledzenie w sieci. Odpowiadają za to administratorzy, którzy tworzą tajną organizację – tajną placówkę dyplomatyczną.
W.W. Widz ma za zadanie dołączyć do naszej Ambasady, resztą zajmiemy się my. Liczymy na zaufanie i mogę zapewnić, że go nie nadużyjemy.
Ambasada 2.0 otwiera symbolicznie – w sytuacji przedłużającego się lockdownu – rok jubileuszowy Teatru Usta Usta. Świętujecie 20-lecie. Nie przeszło Wam przez myśl, by przełożyć urodziny?
W.W. Pierwszym wydarzeniem jubileuszowym, którego nie planowaliśmy, a które wymusiła na nas sytuacja, był spektakl Alicja 0-700, który miał premierę w 2005 r. na festiwalu Malta – wówczas na telefonicznych łączach. Kilka lat później trafił do sieci w formie interaktywnego słuchowiska. I cały czas jest tam dostępny. Przypomnieliśmy tym samym, że takie działania podejmowaliśmy na długo zanim pojawiło się zjawisko kultury w sieci. Spektaklem, którym chcieliśmy rozpocząć nasze jubileuszowe wspominanie miał być 777, który planowaliśmy zagrać podczas festiwalu Malta w czerwcu…
Ale Malta w czerwcu nie odbędzie się. Czekamy na nowy termin i być może nową formułę.
E.K. Trudno powiedzieć, czy ta sytuacja jest jedynie stanem przejściowym, czy nową rzeczywistością, do której trzeba się będzie przystosować. Być może należy porzucić myślenie o tymczasowości. Chociaż gdzieś w środku jesteśmy optymistami i wierzymy, że jesienią będziemy mogli nasz jubileusz świętować oko w oko, twarzą w twarz, usta w usta z naszymi widzami.
Nie wyobrażamy sobie, żebyśmy mogli przełożyć te urodziny. To jest ważny moment w naszej pracy. Na co dzień nie podkreślamy naszego dorobku, natomiast okrągłe daty – 10- lecie też świętowaliśmy – staramy się zauważać. 20-lecie miało być szczególnym momentem, w którym będziemy mogli dawne spektakle powspominać i przegadać.
W.W. Jednym z bardzo ważnych naszych planów jest wydanie książki o Teatrze Usta Usta pod redakcją prof. Juliusza Tyszki. Jej premiera również miała się odbyć na festiwalu Malta. I też przesuwa się w czasie. Myślimy też o realizacji dwóch premierowych spektakli – w nowych, specyficznych przestrzeniach.
E.K. Zamierzamy działać, robić swoje, jesteśmy przy tym zdyscyplinowani i rozsądni. Mamy swoje sposoby na komunikację z widzami, niektóre dużo starsze niż obecna sytuacja.
Cofnijmy się w takim razie do 2000 r. Skąd wziął się Teatr Usta Usta?
W.W. Powstał podczas pracy nad spektaklem A. Chciałem zrobić monodram – i to chyba najlepiej oddaje potrzebę robienia teatru – ktoś chce coś zrobić, komuś coś przekazać. To była pierwsza kostka domina, która uruchomiła całą lawinę wydarzeń, a jej finał obserwujemy 20 lat i 26 premier później.
Pani Ewo, Pani pojawiła się w Teatrze w 2004 r.
E.K. Znaliśmy się z Wojtkiem od 1999 r. z Teatru Biuro Podróży. Tam się zaprzyjaźniliśmy. Wojtek zaprosił mnie do współpracy przy Ambrożym, który miał premierę w 2004 r. na Malcie. Zaczęło się od problemów. Ambroży wymknął się spod kontroli, problemy techniczne pogrzebały premierowy spektakl. Ale, na szczęście, nie odebrały mi wiary w to, że współpraca i robienie teatru z Wojtkiem ma sens. Wręcz przeciwnie. Kolejne, które powstawały, miały już lepszą historię.
Które jeszcze spektakle na przestrzeni tych 20 lat były dla Was ważne?
W.W. Na pewno Cadillac – to był nasz pierwszy spektakl plenerowy, który ugruntował pozycję teatru, umożliwił nam funkcjonowanie w czasie i realizację kolejnych spektakli. Kolejnym byłby Driver – pod wieloma względami wyjątkowy. Podróże nocą przez Poznań amerykańskim krążownikiem szos z udziałem czwórki widzów wryły się w moją psychikę i na zawsze zmieniły myślenie o przestrzeni w teatrze. Potem następuje cała seria innych ważnych spektakli: Ambasada, Ukryte, 777 i Szepty, szmery, krzyki, czyli Glosolalia o historii Zamku, który był podsumowaniem wszystkich naszych dotychczasowych doświadczeń.
E.K. Dla mnie też Driver na pewno – sen na jawie, doświadczenie nieporównywalne z żadnym innym. Ambasada, w której po raz pierwszy doświadczyłam bardzo intymnego spotkania z widzami i zgłębiłam wszystkie wymiary interaktywności. I Glosolalia… – spektakl, który długo rezonował wśród poznańskiej publiczności. Z rzeczy nowszych myślę, że ważny jest Zryw i jego niesłychana, zespołowa energia. Zryw powstawał w Republice Sztuki Tłusta Langusta, która wybawiła nas z trwającej lata bezdomności. Doceniam bardzo, że mamy teraz miejsce, które nas jednoczy, pozwala się rozwijać, drążyć głębiej.
W jakim miejscu chcielibyście być za kolejne 10 lat?
W.W. Nigdy nie lubiliśmy sobie niczego narzucać, jeśli chodzi o przyszłość. Poza tym inaczej robi się teatr, gdy ma się 30 lat, inaczej, kiedy ma się 60…
E.K. Na pewno w Poznaniu. Bo działamy w tym mieście od 20 lat i to jest niezmienne. Bardzo dużo poznańskich przestrzeni było inspiracją dla naszych spektakli. Do pewnego stopnia niektóre okazały się nieprzekładalne i nieprzenaszalne do innych miejsc. Wrośliśmy w tkankę miasta.
Jakie macie życzenia z okazji urodzin?
E.K. Życzmy sobie bliskiego kontaktu – to ważne w tej sytuacji, spotkań na żywo, nowych przestrzeni twórczych. I nie mam na myśli przestrzeni lokalowych, tylko by rodziły nam się dalej w głowach nowe światy. Byśmy mieli gdzie zapraszać ludzi. I zdrowia. Kłaniamy się też nisko kolegom, których nie ma z nami w tej rozmowie, a którzy konsekwentnie od lat współtworzą Teatr Usta Usta: Marcin Głowiński, Artur Śledzianowski, Mikołaj Podworny, Romek Andrzejewski, Grzegorz Ciemnoczołowski, Przemek Zbroszczyk, Dominik Złotkowski, Łukasz Pawłowski, Adam Brzozowski, Idalia Mantas. Ta lista jest jeszcze dłuższa. To ludzie, którzy robią teatr z pasji, bo na pewno nie z powodów finansowych. My się po prostu bardzo lubimy, mocno ze sobą przyjaźnimy, mamy silne relacje – to nas trzyma, trzyma teatr. Żebyśmy się za bardzo od siebie nie oddalili – takie mam życzenie.
W.W. Żebyśmy trwali…
Jak znoszę swoje własne towarzystwo
Sylwia Klimek
kultura.poznan.pl
Teatr Usta Usta od początku swego istnienia anektował nieoczywiste przestrzenie i sytuacje, odnajdując teatr tam, gdzie inni nawet nie próbowali go szukać.